Ksiądz dziekan Dziedziak stwierdził, że modlitwa uwalniająca od wpływu szatana zadziałała

Zły odszedł w ogniu

W latach siedemdziesiątych w Limanowej, w miejscu przeznaczonym pod kaplicę, zbudowano stylowy zajazd turystyczny. Dziś nie ma po nim śladu, a miejsce, w którym stał, kojarzy się z konfliktem Kościoła z władzami, przekleństwem, pożarem i czterema ofiarami.

Początkowo zajazd miał powstać przy nowym osiedlu Zygmunta Augusta: Ziemia należała do Państwowego Funduszu Ziemi, co obniżało koszty inwestycji. Do budowy przystąpiła Miejska Spółdzielnia Zaopatrzenia i Zbytu Przy współpracy z władzami miasta.

Projekt jak i lokalizacja były uzasadnione względami ekonomicznymi (położenie przy ruchliwej trasie Limanowa - Nowy Sącz) i architektonicznymi (ładna bryła dostosowana do pejzażu miasta) - mówi orędownik projektu i były prezes MSZiZ Bronisław Tokarczyk. Wszystko było dopięte na ostatni guzik i nagle zaczęły się schody.

Wezwano mnie na rozmowy z władzami miasta. Tam usłyszałem, że dotychczasowa lokalizacja jest nieaktualna. Budynek stanie po drugiej stronie miasta w dzielnicy Sowliny. Zabrali mnie na miejsce, które zupełnie nie odpowiadało koncepcji zajazdu turystycznego - wspomina prezes.

Decyzję o zmianie miejsca lokalizacji zajazdu podjęły władze miasta, gdy doniesiono im, że w Sowlinach na posesji państwa Michurów planowana jest budowa kaplicy.


Podkupiona ziemia

Chciałem kupić tę ziemię jako grunty rolne, aby w ten sposób ukryć przed władzami Limanowej zamiar budowy kaplicy. Budowę zatwierdził wojewoda nowosądecki, uzgodniono też miejsce z architektem wojewódzkim w Krakowie, zajmującym się rozwojem przestrzennym Limanowej. Ziemia ta miała być kupiona przeze mnie jako osobę Prywatną, więc władze miasta nie miały nic do gadania - opowiada; nie kryjąc wzruszenia, ks. Jan Bukowiec.

Ksiądz udał się do Krakowa załatwić ostatnie formalności. Tam dowiedział się o wyjeździe pani architekt do Limanowej.

Czułem co mogło się stać. Wróciłem do domu taksówką. Na ziemi Michurów byli już przedstawiciele władz i spółdzielni. Podkupi mnie. Wkrótce w Krakowie zostałem - poinformowany, że zaszła pomyłka, ziemia ta jest przeznaczona tylko i wyłącznie pod obiekty rekreacyjno - sportowe. Dano mi możliwość znalezienia innej lokalizacji - mówi ks. Bukowiec.

Państwo Michurowie sprzedali ziemię pod budowę karczmy. Za swoją decyzję, jak się mówi w Limanowej, po kilku latach zapłacili cenę życia.

Wkrótce udało się znaleźć nowe miejsce pod budowę kaplicy, już nie tak atrakcyjne jak poprzednie: Ksiądz kupił 13 działek przy , rzece w Sowlinach, naprzeciw powstającego w mgnieniu oka zajazdu.


Egzorcyzmy
Po dwóch latach budowy, zajazd przyjął pierwszych gości.

W 1978 roku, po dwóch latach budowy, zajazd przyjął pierwszych gości, Funkcjonował dobrze, spełniał potrzeby mieszkańców i przyjezdnych.
- To były tłuste miesiące, zajazd przynosił zyski, organizowano wiele imprez - mówi prezes Tokarczyk.
- Tam było pięknie, wszystko w drewnie, jak na Podhalu - wspomina Ludwik Załubski, który :był w zajeździe w dniu tragedii dwa razy. Raz jako gość, a około godziny 22.00 jako strażak na służbie.

Spór związany z miejscem lokalizacji przycichł, biskup poświęcił w kwietniu 1978 roku nowy plac pod budowę kaplicy. Ale w dniu konsekracji jakiś pech czy może zły duch krążył nad uroczystością. Była straszna pogoda: wichura, śnieg, deszcz. Biskup Jerzy Ablewicz odprawił mszę św. w starej kaplicy, po czym udano się na przyszły plac budowy. W gorączce zapomniano rytuału, czyli księgi zawierającej odpowiednie modlitwy oraz wody święconej. Ksiądz biskup zdecydował się na odprawienie egzorcyzmów ze starego brewiarza, który. też przypadkiem miał ze sobą jeden z księży.

27 kwietnia 1979 w niespełna rok po oddaniu zajazdu do użytku, wybuchł pożar. Drewniany budynek po czterech godzinach spłonął całkowicie, pozostały jedynie gołe ściany piwnic.

Zajazd spełniał normy przeciwpożarowe, jednak był zaopatrzony tylko w gaśnice, nie był wystarczająco zabezpieczony. Tuż przed pożarem odnowiono powłokę lakierniczą co ogromnie przyspieszyło rozprzestrzenianie się ognia. To był największy pożar w powojennej historii Limanowej - opowiada komendant - Zawodowej Straży Pożarnej w Limanowej, Grzegorz Janczy.


Płonący alkohol
To był największy pożar w powojennej historii Limanowej.

Według strażaków przyczyną pożaru był niedopałek papierosa. Inne zdanie na ten temat ma prezes Tokarczyk, który prowadził dochodzenie na własną rękę. Jego zdaniem pożar spowodowali turyści z Bytomia, którzy podczas świętowania rocznicy ślubu jednego z małżeństw zabawiali się podpalając bardzo mocny alkohol. Nie widzieli, że płonąca śliwowica dostała się pod posadzkę. Przeszkadzał im dym, więc przenieśli się do pokoju obok. Po dwudziestu latach Bogusław Tokarczyk nadal pamięta pokój nr 14, w którym to wszystko się zaczęło.

Ogień ujawnił się w części restauracyjnej, spadając z sufitu na jedną z kelnerek. Pracownicy chcieli sami ugasić ogień, więc zbyt późno poinformowano straż pożarną. Na miejsce tragedii przybyło około 100 strażaków z 15 jednostek.

Paliło się jak słoma. Przyjechaliśmy właściwie tylko dogaszać pożar. Akcję zaczęto zbyt późno i nie dało się wiele zrobić. Nasze działania zawężały się do ochrony znajdującej się w odległości 40 metrów stacji benzynowej - wspomina jeden z dowodzących akcją ppłk. Jan Chaiński.

Wokół pożaru panowała ogromna temperatura, akcję prowadzono ze znacznej odległości. Woda z węży i działek nie dolatywała do celu, parowała po drodze.


Śmierć strażaka

W czasie walki z żywiołem zginął strażak Józef Jaśienica z Ochotniczej Straży Pożarnej w Łosinie Górnej. Został przygnieciony kominem i zmarł w szpitalu.
- Zwaliliśmy kilkunastometrowy przewód dymowy, nie chcąc dopuścić do większej tragedii. Strażak nie powinien się tam znaleźć, to była niepotrzebna śmierć. Bogu dziękować, że nie było więcej ofiar - mówi ppłk. Chaiński.
- Przy akcji był cholerny bałagan. Nie wysłano łącznika z wiadomością, że komin będzie ścięty, nie wycofano ludzi. Józek został przygnieciony koroną komina, wystarczyłby jego krok w bok żeby uniknąć tragedii. To był dobry, dzielny chłopak. Wnioskowaliśmy o nadanie mu pośmiertnego odznaczenia, ale nie zostało przyznane, bo nie należał do PZPR - wspomina wieloletni (1960-97) naczelnik OSP w Łososinie Górnej, uczestnik akcji Ludwik Załubski.

Gości hotelowych (52) i klientów restauracji ewakuowano, nikt z nich poważnie nie ucierpiał. Straty materialne były ogromne. Widoczny z kilkunastu kilometrów ogień przyciągnął wielu gapiów, wśród których dało się słyszeć "niech się pali, tu miał być kościół".

Ogień sięgał chyba stu metrów, gonty fruwały jak ogniste ptaki. Ja po drugiej stronie rzeki z parafianami chroniłem przed zapaleniem swoje, budowlane baraki - mówi ks. Bukowiec i dodaje: - Był w tym palec Boży. Na odbywającym się, wkrótce po wypadku, spotkaniu księży ks. dziekan Dziedziak stwierdził, że modlitwa uwalniająca od wpływu szatana zadziałała i zły duch odszedł w ogniu.

Ks. Jan Bukowiec był szkalowany i przesłuchiwany przez Milicję i UB w sprawce o podpalenie lub inspirowanie do tego innych. Niczego mu nie udowodniono.

Z początkiem września 1979 r. ruszyła tak długo oczekiwana budowa kaplicy. W grudniu 1980 r. władze kościelne i państwowe pozwoliły na utworzenie nowej parafii Limanowa - Sowliny, która nieoficjalnie istniała już wcześniej.


Zmowa Milczenia

Nie ruszaj pan tego, lepiej pan to zostaw? - Takie ostrzeżenia słyszałem od niektórych mieszkańców Limanowej w odpowiedzi na pytanie o wypadki związane z "Przeklętym zajazdem". O wydarzeniach sprzed 20 lat ludzie, nie pamiętają, a o niedawnych; z lat dziewięćdziesiątych nie chcą mówić. W 1986 roku Rejonowa (dawniej Miejska) Spółdzielnia Zaopatrzenia i Zbytu podjęła decyzję o odbudowie zajazdu. Zabezpieczono teren pogorzeliska, który był niebezpiecznym placem zabaw dla dzieci z okolicy. Wkrótce rozpoczęto prace budowlane. Betonowy kolos powstał szybko, jednak kłopoty finansowe inwestora nie pozwoliły na dokończenie prac.

Ta budowa to był gwóźdź do trumny RSZiZ - mówi były prezes Bronisław Tokarczyk. Długie lata budynek stał w surowym stanie i straszył prowadzącym doń zdezelowanym mostem. Dziś most jest wyremontowany, budynek należy do prywatnego właściciela, który nie udziela prasie żadnych informacji.

W maju 1994 roku spokojnym miastem wstrząsnęła tragedia. Sprawa karczmy znowu wyszła w mieście na światło dzienne. Wtedy właśnie bestialsko zamordowano byłych właścicieli tej ziemi, państwa Michurów. Motywu zbrodni do dziś nie udało się jednoznacznie określić, nie znaleziono też sprawców.

Było to dwoje starszych ludzi, których rzadko ktokolwiek odwiedzał. Motywem zbrodni była najprawdopodobniej chęć rabunku, choć trudno stwierdzić czy cokolwiek zostało zabrane. Zabezpieczono ślady włamania. Zbrodni dokonały co najmniej dwie osoby przy użyciu tępego narzędzia (pałka). Morderstwo odkryła osoba dostarczająca ofiarom mleko - mówi komisarz Marian Grzesik.

Śledztwo prowadzone przez Komendę Rejonową w Limanowej zostało umorzone, ale nadal prowadzi się czynności operacyjne.


Wypadek na Zakopiance

Zbrodnię mieszkańcy odebrali, jako "karę" za to, że ofiary przyczyniły się do budowy zajazdu na ziemi przeznaczonej pod budowę świątynii.

Jeszcze klika zgonów niektórzy mieszkańcy Litrnanowej łączą z "klątwą". W grudniu 1993 roku w wypadku samochodowym na zakopiance w okolicach Lubnia zginęły trzy osoby, wśród nich ówczesna pani prezes RSZiZ Maria Żołna. Prowadząca dochodzenie we wszystkich tych sprawach policja nie widzi żadnych związków między wstrząsającymi wydarzeniami. Nie ulega jednak wątpliwości, że gdzieś w ich tle pojawia się zajazd. I faktem jest, że część mieszkańców wciąż zastanawia się czy na pewno "zły duch" związaniu z tą ziemią odszedł w ogniu?

Nowy właściciel nie ujawnia swoich planów związanych z obiektem, ale wiele wskazuje na to, że w tym miejscu znów będzie zajazd.

Gazeta Krakowska 2 kwietnia 1999r. (Magazyn Świąteczny)
Krzysztof Janiczek
wstecz   dalej